Mieszkam obok delikatesów od dekady. Wpadam do nich prawie codziennie po proste rzeczy. Butelkę Coke. Paczkę fajek. Tabletki przeciwbólowe. Drobnica. Wiedzą co piję, co palę i co ćpam. Nie zmienia to faktu, że do dzisiaj gość za ladą nie pamięta, jakie fajki mi podać. Nawet jak powiem „czerwone”, to i tak mi da niebieskie i rozpocznie się gra w kotka i myszkę. Raz zdarzyło mi się zapomnieć portfela, jakiś rok temu. Było późno. Byłem zmęczony. Nie chciało mi się. Jemu też nie – na krechę nie dał, więc musiałem lecieć po kartę.
W Żabce nieopodal, czynnej od roku lub dwóch, pojawiam się na tyle często, że też mnie znają z widzenia dosyć dobrze, a z właścicielem czasami pogadamy na inne tematy. Miły gość. Dopóki nie skorzystałem z koszyka. Pewnego dnia, stojąc przy lodówce przypomniałem sobie, że potrzebujemy więcej napojów, a do koszyków było daleko. Zapakowałem kilka butelek do torby zakupowej, bo inaczej bym się nie zabrał, i poszedłem do kasy, gdzie torbę postawiłem tak, że było widać jej zawartość. Ależ była afera. Że mogę być złodziejem. Że staram się coś ukryć. Powiedziałem im wprost, co o nich myślę.
Po 3 dniach w Dubaju, gość w sklepie na rogu wie, że przychodzę do niego po wodę kokosową i wczoraj wieczorem dał mi ją na krechę, bo miał jakiś problem z terminalem. Rano następnego dnia zwróciłem dług.
Nie narzekam, że ktoś mi nie chce dać na krechę – nie o to chodzi. Po prostu różnica w podejściu, między Arabem a Polakiem, jest zaskakująca.
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n.