Daniel Arciszewski, dla Noizz:
W Mielnie nie istnieje menu bezglutenowe. W Mielnie nie ma hummusu, tofu, parówek z mięsem, kraftowych browarów z ironicznym napisem czy innego rodzaju lewackich fantasmagorii. W Mielnie są za to stołówki serwujące śniadania w cenie mniejszej niż koszt jego składników. Są 20-letnie automaty z SEGA Rally i Metal Slugiem, w których topiłeś kieszonkowe jak byłeś dzieckiem. Są zapiekanki, disco-polo, dmuchane zjeżdżalnie w kształcie fortec z palmami, festynowe atrakcje typu „spróbuj nie spaść z elektrycznego byka”, czy „upij się się, kup podrobioną koszulkę Armaniego i wydziaraj sobie trybalistyczny tatuaż od obcego człowieka klinującego ze znajomymi pod pomnikiem foki morskiej”. Mielno to ociekający 20-letnim sosem czosnkowym odpust, w którym nie da się nie zakochać. A oto historia mojej miłości.
Autor twierdzi, że „cofnął się o 20 lat wstecz”, co niestety nie jest prawdą, z dwóch powodów. Po pierwsze, nie można się cofnąć wstecz. Po drugie, byłem w Mielnie dwukrotnie, dokładnie 20 i 19 lat temu. Było zdecydowanie spokojniej, chociaż trafiały się Audi lub BMW cabrio z dwoma wypalonymi blondynkami siedzącymi na bagażniku, drgającą w rytm towarzyszącej im oprawy muzycznej. Obstawiam więc, że cofnął się o 10-15 lat w czasie.
Nie zmienia to faktu, że artykuł trzeba przeczytać.
Chcesz zwrócić mi na coś uwagę lub skomentować? Zapraszam na @morid1n.